Miłość bliźniego u Matki Najświętszej
„Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”
Zapytajmy teraz, jakie mamy w Ewangelii świadectwa o miłości Maryi do bliźnich. Ewangelia jest na ten temat skąpa w wiadomości, pewne treści można jedynie wnioskować. O miłości bliźniego w sercu Maryi są dwa zapisy. Jeden dotyczy nawiedzenia przez Maryję świętej Elżbiety, a drugi godów weselnych w Kanie Galilejskiej.
Ledwo Maryja usłyszała od archanioła Gabriela w chwili Zwiastowania, że w podeszłym już wieku Jej krewna, Elżbieta, dzięki szczególnej łaskawości Bożej, oczekuje dziecięcia; ledwo przebrzmiały słowa Maryi do archanioła: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” – jak napisał św. Łukasz Ewangelista (Łk 1, 39): „A powstawszy Maryja w onych dniach, poszła w góry z pośpiechem do miasta judzkiego. I weszła w dom Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę”.
Odmalowawszy radość Elżbiety z tych niespodziewanych odwiedzin, następnie uświęcenie Jana w łonie matki i a także Magnificat Matki Bożej, św. Łukasz tak zakończył: „I mieszkała z nią Maryja około trzech miesięcy i wróciła do domu swego”.
Święty Ambroży, jeden z największych wielbicieli Matki Bożej, myśląc o tym całym wydarzeniu, zachwycał się „dobrocią serca” świętej, młodziutkiej Panienki. „Tam potrzebna pomoc” – to pierwsza myśl Maryi. Sędziwa Elżbieta bardziej będzie potrzebowała pomocy, niż jakakolwiek kobieta młodsza i zdrowsza w jej sytuacji; zwłaszcza przez ostatnie trzy miesiące przed narodzinami dziecięcia całą posługę domową powinien ktoś młodszy wziąć na siebie. Tak! Ale to tak bardzo daleko! Nazaret i Hebron dzieli wiele kilometrów. Maryja miała wówczas lat piętnaście. Drogę mogła odbyć tylko pieszo, pomiędzy zupełnie obcymi trzeba było podróżować minimum przez tydzień. A gdzie noclegi? A skąd posiłki? My byśmy pewnie młodziutkiej Panience odradzali tak mozolnego i tak ryzykownego przedsięwzięcia. W tak trudnych okolicznościach, uznalibyśmy, że wyprawa wymaga zbyt dużego heroizmu. Nawet gdyby Elżbieta wiedziała, że Maryję archanioł poinformował, nie wzięłaby za złe tego, że młodziutka Dzieweczka uznała się za zwolnioną od wszelkiego obowiązku.
Wyobraźmy sobie Najświętszą Panienkę jak puka do drzwi domostwa Zachariasza. Spalona od słońca i wiatru twarzyczka, wychudzona od trudów kilkudniowej podróży i niewyspana postać, suknia zmięta i kurzem przyprószona, w piersi głośno bijące serce, bo ostatni dzień drogi to były same góry; nóżęta bose, zakurzone i kamykami podrapane. Ach, nie była to wycieczka turystyczna w wakacyjnym stylu! Miłość bliźniego czasem kosztuje, i to kosztuje wiele. Najświętsza Panienka dociera co celu wędrówki, puka do drzwi. Uśmiecha się już na samą myśl, jaką Jej przyjście zrobi cioci Eli niespodziankę. Subtelne Jej serce wyczuwa, że taka niespodzianka radosna więcej pociechy daje sercu i wdzięczniej bywa przez serce przyjęta, niż sama pomoc fizyczna.
Naśladujmy Maryję! Nieśmy ludziom dobre serce. Ono stanowi duszę miłości bliźniego, zewnętrzne uczynki pomocy, to tej miłości ciało. Nieśmy ludziom trochę radości przez dobroć serca.
I została Maryja u Elżbiety przez trzy miesiące, czyli tak długo, jak była potrzebna. Nie żałowała czasu, nie żałowała siły. Pierwsze trzy miesiące swego Macierzyństwa Bożego służebnica Pańska zaczęła znacząco od tego, że była służebnicą ludzi. To daje wiele do myślenia…
A teraz Kana Galilejska. W Kanie Galilejskiej konsternacja. W połowie uczty skończyło się wino. Dom niebogaty, goście o tym wiedzieli, nie powinni się gorszyć czy dziwić, nie powinni zarzucać gospodarzom niegościnności albo skąpstwa, a jednak wypadek dla gospodarzy był niezwykle przykry i upokarzający.
Wczuć się w ich położenie, zadeklarować współczucie i pocieszać, że to bagatela, że każdy zrozumie i zapomni – to potrafiłoby każde szlachetniejsze serce. Ale Maryja patrzyła wnikliwiej, widziała głębiej. Zostanie biedakom na całe lata niesmak i przykre wspomnienie. Ona tego wszystkiego im oszczędzi. Ona, którą na wieki całe w litanii nazywać się będzie „Pocieszycielką strapionych”, nie zawaha się dla takiego drobiazgu zmobilizować moc cudotwórczą Jezusa i potęgę swego pośrednictwa.
A może chciała nam przez to powiedzieć, że łza ludzka i serce zmartwione to dla Niej nie są drobiazgi? To w żadnych okolicznościach i nigdy nie są drobiazgi… Próbujmy wyczulić, uwrażliwić swoje serca na wzór Serca naszej Matki Najsłodszej.
(opr. na podstawie: ks. Jan Dorda T.J., Szkice przemówień o Matce Bożej, Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy Kraków 1946, 54-56)