Cześć Niepokalanej!
Drodzy Rycerze,
Jeszcze nie zgasł blask betlejemskiej nocy, a przed nami już kolejny „początek” w postaci Nowego Roku. Pasterze wrócili do swych trzód pewni, że Bóg nawiedził swój lud. Na pozór nic się nie zmieniło. Ta sama ciężka praca i codzienne kłopoty czekały u progu każdego dnia. Ale serce było już inne, bo uwierzyło słowom anioła i pokochało Bożą Dziecinę. A miłość zmienia wszystko. Promieniuje na obowiązki stanu, relacje z innymi i pozwala „iść własnym kosztem” w służbie Bogu i bliźniemu. Pozwala „zawsze zaczynać” i w najgorszym zamęcie zachować ufność, bo Bóg może dać i wziąć, ale tylko po to, by miłość była większa. Szeregi świętych pokiwają tu głowami, szczęśliwi, że mogli trochę pocierpieć dla chwały Bożej, choć im zawsze było mało…
Wszystko co mamy, to nasza wolna wola, która tyle razy ściąga nas w dół, że możemy mieć poważne wątpliwości, czy rzeczywiście jest wolna. Jednak Bóg nie cofa swoich darów, od tego my jesteśmy ekspertami, więc musimy wiedzieć, że nie żąda od nas rzeczy niemożliwych. Pada tu tylko jedno pytanie: „Czy chcesz być prawdziwie wolnym?” Ta sama kwestia, tylko wyrażona w innych słowach, padła 25 marca w Nazarecie, gdzie uboga niewiasta odpowiedziała „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego” i stała się Królową nieba i ziemi, a nawet Panią Bożego Serca. Do takiej wolności przeznaczył Bóg swoich świętych, i nie odrzucajmy jej przez fałszywą pokorę że „to nie dla mnie i że za wysoko i że jestem zbyt wielkim grzesznikiem”. Tak, to prawda, że ciągle potykamy się o własną słabość i nędzę, bo nie jesteśmy aniołami, ale ludźmi na każdym kroku potrzebującymi swojego Boga, który w ogniu utrapienia walczy o duszę, bo jak mówią święci „co nic nie kosztuje, nic też nie jest warte”…
Patrzmy na Świętą Rodzinę, a zobaczymy, jak Bóg postępuje z umiłowanymi Swego Serca. Ucieczka, tułaczka, niepewność, ubóstwo, Kalwaria i tu wydaje się, że to koniec, bo oczy ludzkie patrzą do tego momentu i wielu odchodzi mówiąc „przegrali”, ale my patrzmy dalej: zmartwychwstanie, wniebowstąpienie i ukoronowanie, czyli wiara, nadzieja i miłość, które nie pozwalają się poddać i zwątpić, bo jak podkreśla św. Katarzyna ze Sieny „kto nie walczy, nie zwycięży, a kto nie zwycięży, jest pokonany”. To naturalne że się boimy. Słabniemy w obliczu trudności i pokus. I to dobrze, że odczuwamy własną nędzę, przynajmniej stoimy w prawdzie, więc jak nieporadne dzieci śmiało możemy wołać „Mamo pomóż”. I Mama przychodzi, ale nie sama. U progu Nowego Roku daje nam Dzieciątko Jezus, które przyciąga słodyczą i delikatnością najtwardsze serca i kruszy dystans między stworzeniem a Stwórcą, a raczej między dzieckiem a Tatusiem i błogosławi na wszystkie nowe walki i zapewnia, że „jest z nami po wszystkie dni aż do skończenia świata”. Nieustannie czeka w tabernakulum, chcąc krzepić naszego ducha i słuchać wszystkiego co nas dotyczy, bo między miłującymi się nie ma tajemnic i wszystko jest ważne. Dobrze wiemy, że najmniejsza niedelikatność potrafi zranić kochające serce, a świat nie przestał biczować Chrystusa, więc bądźmy dla Niego miejscem odpoczynku, a przynajmniej pragnijmy tego każdego dnia od nowa. On wie, że przyniesiemy Mu troski i cierpienia i rzadko kiedy trochę radości, bo tacy z nas „mędrcy”. Ale posiadamy dar przewyższający wszelkie podarunki, czyli własną wolę, która może zbyt długo leżała „u stóp młodzieńca zwanego Szawłem” więc w myśl św. Maksymiliana „zaczynajmy, zawsze zaczynajmy, bo musimy być świętymi jak największymi i gorącością wynagrodzić czas stracony”.
w Niepokalanej Współrycerz