Ofiara rodzicielskiego serca
W roku 1818 przybyła do cudownego obrazu Matki Bożej w Kochawinie pewna matka z rocznym dziecięciem. Przyjechała ze Stanisławowa. Stanąwszy przed cudownym obrazem, złożyła dziecię na ołtarzu i rzekła: „Jeśli ma umrzeć, niechaj umiera tutaj, u stóp Matki Bożej…”. Dziecię bowiem od samego urodzenia było wątłe i nie rokowało żadnej nadziei życia. Biedna matka, patrząc na jego powolne konanie i nie widząc już żadnego sposobu uratowania u nim życia, poddała się pokornie woli Bożej i godząc się na śmierć dziecka, o to jedno tylko błagała, aby nie męczyło się długo i do grona aniołów odchodziło od ołtarza Maryi…
Najświętsza Maryja Panna, patrząc z cudownego obrazu na ofiarę serca biednej matki i wspominając ową chwilę, kiedy to swoje Boskie Dziecię podobnie ofiarowała Ojcu Niebieskiemu w świątyni jerozolimskiej, wstawiennictwem swoim u Boga, wyjednała dla niej łaskę cudu. Konające już dziecię ożyło, ozdrowiało i wyrosło na męża, który doszedłszy najwyższych dostojeństw, był chlubą Kościoła i Ojczyzny. Tym ofiarowanym Bogu i cudownie uzdrowionym dziecięciem był późniejszy książę biskup krakowski i kardynał rzymskiego Kościoła, ks. Albin Dunajewski.
Od narodzin Bożego Dziecięcia minęło już czterdzieści dni dni. Trzeba je było „stawić Panu”. Tak nakazywało prawo Zakonu, które wymagało, by po narodzinach chłopca, ojciec wykupił go ofiarą w wysokości pięciu sykli. Podstawą dla tego prawa była osobliwa władza Boga nad narodem wybranym od czasu uwolnienia go z niewoli egipskiej. Za to uwolnienie wybrał sobie Bóg, jako wyłączną swoją własność, całe pokolenie Lewiego oraz pierworodnych synów wszystkich innych pokoleń. Pokolenie Lewiego przeznaczył na służbę w świątyni, a pierworodnych synów nakazywał wykupywać ofiarą pieniężną, obracaną na utrzymanie owych Lewitów.
Z obowiązkiem „stawienia syna Panu” i wykupienia go przez złożenie ofiary łączył się przepis nakazujący matce, aby czterdzieści dni po urodzeniu dziecięcia, przybyła do świątyni i poddała się obrzędowi „oczyszczenia” przez złożenie na ofiarę baranka albo pary gołębi. Prawo mojżeszowe bowiem uważało „niewiastę, która przyjąwszy nasienie, porodziła mężczyznę za nieczystą” (Kpł 12, 2) i jako „nieczystej” wzbraniało wstępu do świątyni i nie pozwalało jej dotykać żadnej rzeczy świętej, aż się wypełnią dni jej „oczyszczenia”.
Świętych Małżonków nie obowiązywało prawo mojżeszowe w tym względzie. Jezus, aczkolwiek był pierworodnym Synem Maryi, był równocześnie Synem Ojca Niebieskiego i Jego wyłączną własnością, do której ludzie nie mogli sobie rościć żadnych praw. Z tego powodu nie potrzeba było za Jezusa składać żadnego okupu, tym bardziej, że On sam, nie przestając nigdy być własnością swego Ojca, miał się stać okupem za grzesznych ludzi przez śmierć na krzyżu.
Podobnie Najświętsza Maryja Panna, aczkolwiek była rzeczywiście Matką Jezusa, a On był Jej pierworodnym Synem, to jednak nie była zobowiązana poddawać się obrzędowi „oczyszczenia”, bo Jezusa poczęła z Ducha Świętego i nie przestawała być Dziewicą, a prawo obowiązywało do owego „oczyszczenia” tylko te matki, które swych pierworodnych poczynały i rodziły zwykłym porządkiem rzeczy.
Mimo to Józef i Maryja, zawsze we wszystkim ulegli Zakonowi, spełnili wiernie jego przepisy i po upływie czterdziestu dni od narodzin Bożego Dziecięcia udali się do świątyni, gdzie Józef – opiekun ofiarował swoje pięć sykli, a Boża Matka, korzystająca z prawa ubogich ofiarowała dwa gołębie. Przyjmujący te ofiary lewici stwierdzili, iż Józef i Maryja zadośćuczynili przepisom Zakonu. W wyrokach Bożych natomiast to zadośćuczynienie prawu Zakonu przez świętych Małżonków było sposobnością, aby dokonała się rzecz o wiele ważniejsza, a owo „stawienie Panu Dziecięcia” było ofiarą rzeczywistą. Sprawił to Duch Święty przez napełnienie proroczym natchnieniem świątobliwego starca Symeona, który wówczas także zjawił się w świątyni.
Symeon, „mąż sprawiedliwy i bogobojny”, oczekujący spełnienia się proroctw mesjańskich, pouczony przez Ducha Świętego wiedział, że nie będzie oglądać swej śmierci dopóki najpierw nie zobaczy Chrystusa Pańskiego. Duch Święty był w nim. On zaś, przyszedłszy z natchnienia Ducha Świętego do świątyni w chwili gdy Józef i Maryja wnosili tam Jezusa, wziął Dziecię na ręce swoje i błogosławił Boga mówiąc: „Teraz puszczasz sługę swego, Panie, w pokoju, według słowa Twego, gdyż oczy moje oglądały zbawienie Twoje, któreś zgotował przed oblicznością wszystkich narodów: światłość na objawienie pogan i chwałę ludu Twego izraelskiego”. Następnie, zwracając się do Matki Dziecięcia, mówił dalej pełen natchnienia: „Oto Ten, który jest Synem Twoim, przeznaczony jest na upadek tych, co weń nie uwierzą i na powstanie tych, co za Nim pójdą. On będzie też znakiem, któremu pierwsi sprzeciwią się żydzi. On też padnie ofiarą tego sprzeciwu, a wtedy duszę Twoją, Matko, przeniknie miecz”.
I tutaj właśnie dopełniła się ofiara. Gdy Maryja usłyszała co Symeon mówił o Jezusie jako „znaku”, któremu sprzeciwiać się będą, przed oczyma Jej duszy stanęło całe pasmo męki, którą miał wycierpieć Jezus, a którą przepowiedzieli prorocy. I w tej chwili napełniła Jej serce boleść, podobna do boleści przepełniającej serce Abrahama, gdy Bóg powiedział do niego: „weźmij syna swego jednorodzonego i ofiaruj mi go na całopalenie”. Owszem! Boleść serca Maryi była od boleści abrahamowej o wiele większa. Abraham, mający dla okazania posłuszeństwa Bogu, zabić własną ręką Izaaka, cierpiał zaledwie parę godzin, bo od północy do świtu. Maryja zaś na spełnienie ofiary Jezusa na krzyżu czekała lat trzydzieści trzy. Co więcej jeszcze? U Abrahama starczyło Bogu samej ofiary serca i do zabicia Izaaka Bóg już nie dopuścił. Ofiara Jezusa zaś dopełnić się musiała i Maryja zdawała sobie z tego sprawę zupełnie jasno. Dlatego też ten miecz, o którym mówił Symeon, już wówczas wbijał się w Jej serce i tkwić w nim będzie do ostatniego tego serca poruszenia na ziemi.
W ten sposób złożyła Najświętsza Maryja Panna ofiarę ze swego Dziecięcia Ojcu Niebieskiemu. Zaczęła ją składać w świątyni jerozolimskiej, a zakończyła na Golgocie, całe swe życie nią wypełniając. A czyniła to z cichym poddaniem się woli Bożej, powtarzając nieustannie: „Oto ja, służebnica Pańska, niech się wszystko dzieje wedle woli Twojej, Panie!”. Dlatego też Maryja jest wzorem dla tych wszystkich ojców i matek, od których Bóg żąda ofiary serca, gdy ich dzieciom wyznacza wczesną śmierć.
Świątobliwa królowa Maria Leszczyńska, małżonka Ludwika XV, zwykła była mawiać: „Jednego mam tylko syna, a Bóg, który mi go dał, raczył go uczynić mądrym, cnotliwym, dobroczynnym i takim, o jakim ledwie śmiałam marzyć. Gdyby jednak mój syn miał pójść w ślady swego nieszczęsnego ojca, to niech Bóg zabierze go sobie wcześniej takim, jakim teraz jest”. I według niezbadanych wyroków Bożych, Delfin, nie doczekawszy się nawet tronu, umarł młodo i niespodziewanie, ale umarł niezepsuty… Jego zaś wielkoduszna matka, stojąc nad zwłokami przedwcześnie zgasłego syna, mówiła do córek: „Moje dzieci! Przyczyną śmierci waszego brata jestem ja sama, jego rodzona matka. Oto życzyłam sobie zawsze widzieć go raczej na marach, niż w grzechu, a teraz niedawno modliłam się nawet bardzo gorąco, aby Delfin raczej umarł, niż popadł w rozpustę. I dobry Bóg wysłuchał moich próśb. Niechaj więc Imię Jego będzie błogosławione! Niewinna śmierć waszego brata jest dla Francji większą chwałą i pożytkiem, niżby byłoby jego długie, ale może grzeszne życie”.
To wyznanie wielkodusznej matki odnosiło się do jednego szczególnego wypadku. Oto wkrótce po ślubie przeniósł się królewicz wraz z młodą małżonką na kilkutygodniowe wywczasy do myśliwskiego zamku w Compiegne. Dla umilenia zabaw książęcej parze, zebrało się w Compiegne liczne towarzystwo. Byli to jednak przeważnie ludzie należący do rozpustnego towarzystwa króla Ludwika XV. Ktoś doniósł wówczas królowej, że jej ukochanemu synowi grozi niebezpieczeństwo grzechu. Królowa, otrzymawszy tę wiadomość, poszła do zamkowej kaplicy i rzuciwszy się na kolana przed obrazem Najświętszej Bogarodzicy, mówiła: „Jeśli koniecznie trzeba, o Królowo Niebios, abym za synem swoim gorzkie łzy wylewała, to zaklinam Cię, abym raczej jego śmierć, niż utratę niewinności opłakiwała”. W parę dni potem otrzymała królowa bezimienny liścik, zawierający te słowa: „Bądź spokojna, bo twoja prośba będzie wysłuchana”. Kto napisał ten liścik, królowa Maria nie zdołała nigdy odgadnąć… Wielkiej jednak nabrała otuchy, bo syn jej spostrzegłszy niebezpieczeństwo dla swej duszy w towarzystwie gości w Compiegne, czym prędzej się stamtąd wycofał i z całej sprawy przed świątobliwą matką szczerze zdał sprawę…
Krótko po tym jednak królewicz popadł w ciężką gorączkę. Królowa wiedziała, że syn jej umrze z pewnością. Dla matki nie ma większej boleści nad boleść oczekiwania na nieuniknioną śmierć dziecka. Królowa Maria pamiętała, że ta przedwczesna śmierć syna to owoc jej gorących modlitw. Świadomość zatem, że właściwą przyczyną śmierci syna jest ona sama dodawała jej nowego bólu i biedna matka cierpiała straszliwie. Ta sama jednak świadomość kazała jej powtarzać za Bożą Matką: „Oto ja służebnica Pańska, niech się dzieje wola Twoja, nieodgadniony w swoich wyrokach, Boże!”. Ta sama też świadomość nauczyła ją rozumienia tajemnicy tych wyroków, które jednym matkom dzieci zabierają, innym znów zwracają, a czynią to zawsze w tym jedynie celu, aby zbawione były ich dusze.
Gdy życie dzieci ma skutkować dla nich utratą wiecznego zbawienia, to wtedy wyroki Boże zsyłają śmierć, jak ją zesłały na młodego królewicza. A jeśli życie dziecka ma być zebraniem zasług na szczęśliwą wieczność, wówczas, na prośbę matki, Bóg wyrywa je z objęć śmierci, tak jak wyrwał świątobliwego biskupa Albina Dunajewskiego. Amen.
(styl nieco uwspółcześniono)
(na podstawie: ks. Władysław Staich, Niebieska Pani. Kazania o życiu rodzinnem na tle żywotu Najśw. Marji Panny, Kraków 1930, s. 195-202)