Mistrzyni życia rodzinnego
Utarło się w świecie przekonanie jakoby dzieło Odkupienia miało dotyczyć tylko wiecznego zbawienia dusz. Rzeczywiście! Dobro wyzwolenia dusz ludzkich z przepaści wiecznego potępienia to dobro najwyższe! Jednak najbliższym następstwem tego wyzwolenia dusz z niewoli szatana jest też społeczne podniesienie ludzkości w jej doczesnym życiu na ziemi. Grzech bowiem potargał nie tylko te wszystkie związki, które łączyły człowieka z Bogiem, ale popsuł też stosunki wzajemnego braterstwa ludzi na ziemi. Wszak już synowie Adama toczyli ze sobą krwawe boje. Pycha bowiem, krzewiąc się w sercu ludzkim, skłóciła brata z bratem, męża z żoną, syna z ojcem i doprowadziła ludzkość do stanu zupełnego zdziczenia. Toteż nasz Pan Jezus Chrystus, przystępując do wielkiego dzieła odnowy świata, zaczął je od społecznego odrodzenia ludzkości. Nie rozpoczął jednak tego dzieła od jakiegoś przewrotu niszczącego dotychczasowy ustrój, ani też od szumnych proklamacji nowych haseł, ale zaczął od uzdrowienia najważniejszego związku wszelkich społeczności ludzkich, to jest od rodziny.
Znając jako Bóg wszelkie tajniki ducha czasu wiedział, że społeczeństwa dlatego są chore, bo nie domagają ich ogniska rodzinne. Skaziło je bowiem pogaństwo. Toteż wielkie dzieło odnowy świata rozpoczął Zbawiciel od tego, iż uświęcił naprzód rodzinę i przywrócił jej to wielkie posłannictwo, jakie Bóg jej wyznaczył. A według tego posłannictwa rodzina ma być: narzędziem twórczej wszechmocy Boga Ojca w wydawaniu na świat potomstwa, pierwszym zawiązkiem Kościoła w dziele Odkupienia Boga Syna i ogniskiem uświęcania dusz w dziele Boga Ducha Świętego.
Bóg, puszczając świat w bieg życia, powiedział do pierwszej pary ludzi: „Wzrastajcie i mnóżcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną”. Pierwszym zatem warunkiem postępu życia, którego spełnienie czyni człowiekowi „ziemię poddaną” jest to Boże przykazanie: „Wzrastajcie, mnóżcie się i napełniajcie ziemię”. To zadanie zaś ma spełniać rodzina. Toteż, kiedy w świecie pogańskim to zadanie rodziny wypaczono i dla chwilowej wygody życia zaczęto się zabezpieczać przed pomnażaniem rodziny, wówczas Bóg przez wcielenie swego Syna przypomniał światu, że narodzenie człowieka jest sprawą Boga, sprawującego nieustannie swe twórcze dzieło między ludźmi na ziemi poprzez rodzinę. Wielka to zatem sprawa. W twórczym bowiem dziele wydawania na świat potomstwa zespala się działanie człowieka z działaniem samego Boga! Co więcej, w tym działaniu Bóg nawet czyni się zależnym od działania człowieka. Kiedy bowiem człowiek dokonuje pierwszej części rajskiego dzieła Stwórcy i tworzy ciało, to Bóg spełnia wtedy drugą część tego dzieła i stwarza ów „obraz i podobieństwo swoje”, czyli duszę nieśmiertelną.
Głęboko pojęła te święte sprawy MARYJA. Aczkolwiek bowiem nad wszystko w świecie umiłowała święte dziewictwo i wieczyście w nim trwać chciała i do końca trwała, to jednak, gdy Jej anioł zwiastował, że „co się z Niej narodzi Święte, będzie nazwane Synem Najwyższego”
(Łk 1, 35), wyrzekła te wielkie słowa, które po wszystkie wieki powinny być godłem świętego macierzyństwa: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego”. A gdy w Jej najczystszym łonie odwieczne „Słowo stało się ciałem”, wówczas pełna uniesienia zaśpiewała: „Wielbi dusza moja Pana, albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest”. Za łaskę macierzyństwa śpiewała Maryja Bogu pieśń chwały i przewidziała, że dla tego macierzyństwa „odtąd błogosławioną zwać Ją będą wszystkie narody świata” (Łk 1, 46 i n.). I tak się istotnie stało. Od tamtej chwili bowiem święty stan macierzyński nazwały chrześcijańskie narody stanem „błogosławionym”. Wcielenie Syna Bożego za sprawą Ducha Świętego przypomniało światu, iż wcielenie człowieka zawsze jest dziełem Stworzyciela świata sprawującego twórcze dzieło za pośrednictwem rodziny. Toteż rodzina, uważana odtąd za święte narzędzie Bożej Wszechmocy, znalazła sobie w chrześcijańskim świecie należne uznanie.
Nigdzie chyba jednak nie przyznano jej w tym względzie tak wielkiego znaczenia jak u nas w Polsce. Przodkowie nasi liczne potomstwo uważali zawsze za szczególny objaw błogosławieństwa Bożego. Matka Jagiellonów, Elżbieta Rakuszanka, dała mężowi swemu Kazimierzowi sześciu synów i pięć córek, a przyjście każdego z tych dzieci na świat witano z wielka radością, bo jak pisali świadkowie tych wydarzeń, chrzciny wyprawiano zawsze przez dni kilka, a radości rodziców, krewnych i całego narodu nie było końca. Nie tylko jednak na królewskim dworze, gdzie jest zawsze dostatek, mnogość potomstwa tak wysoce sobie ceniono. Przybyciem na świat dziecięcia cieszyła się każda polska rodzina, o czym świadczy istnienie w naszym języku słowa „radośniki”. Używano tego słowa w wielu okolicach u nas na oznaczenie uczty, jaka się po obrzędzie Chrztu św. odbywała. Takie „radośniki”, choćby przy suchej kromce chleba, obchodził zawsze największy nawet biedak i nie zachodził w głowę o to, o co się zwykło frasować dzisiejsze pogaństwo, czyli o to, czym się liczną gromadkę dzieci wyżywi. Wierzył bowiem zawsze niezłomnie, że „Pan Bóg poradzi o swojej czeladzi” i zmarnieć nikomu nie da, by przy dobrych rodzicach, choćby ostatnich biedakach, dziecko nigdy nie zmarniało.
Wydanie na świat potomstwa jednak to dopiero początek społecznego posłannictwa rodziny. Dopełnienie tego posłannictwa polega na wychowaniu potomstwa. I tej sprawy nie pominął Zbawiciel w dziele społecznej odnowy świata. I tutaj zostawił nam przykład. Oto narodziwszy się jako słabe niemowlę, zdał się cały na opiekę Matki i swego żywiciela Józefa. I tutaj zdarzył się wypadek, który nas poucza na czym wychowanie dziecka głównie polegać powinno. Oto, gdy Jezus „był już we dwunastu leciech” , wzięli Go ze sobą „rodzice Jego” na święta Paschy do jerozolimskiej świątyni. I „nie obaczyli”, że Jezus zabłąkał się pośród tłumu i dopiero „po trzech dniach znaleźli Go w świątyni, siedzącego wśród doktorów”. A gdy Maryja, która przez ten czas przeszła straszną mękę macierzyńskiego serca, rzekła do Niego pełna rozżalenia: „Synu, cóżeś nam uczynił, oto ojciec Twój i ja żałośni szukaliśmy Ciebie?”, Jezus odpowiedział: „Cóż jest, żeście mnie szukali? Nie wiedzieliście, iż w tych rzeczach, które są Ojca mojego, potrzeba, żebym był?” (Łk 2, 41 i n.). Wobec ludu i uczonych w Piśmie zwrócił Jezus swej Matce uwagę na to, o czym w chwilowym zakłopotaniu zapomniała. Oto do jej macierzyńskiego obowiązku należało pamiętać o tym, aby On – Jej Syn „był w tych rzeczach, które są Ojca niebieskiego”. Dzieci należy wychowywać najpierw dla Pana Boga!
Jakub Sobieski, starosta bełzki, wysyłając swoich synów, Marka i Jana, na nauki do Krakowa, a potem za granicę, wyznaczył im szczegółowy zbiór modlitw na każdy dzień, a na jego początku umieścił napis: „Początek mądrości – bojaźń Pańska, to ma być prawidło życia i wszystkich czynów chrześcijan, urodzonych na łonie matki naszej, Kościoła świętego rzymsko-katolickiego”. To samo mówili swym synom inni, jak na przykład wielki kanclerz Jan Zamoyski, który w testamencie pisał synowi Tomaszowi: „Nie tylko cię upominam, ale cię zaklinam, mój synu, abyś Boga czcił , pobożność kochał i uznawał ją nie tylko za najpierwsze dobro, ale za jedyne źródło wszelkiej pomyślności”. I tak było w każdym domu polskim. Zaprawianie młodych serc „bojaźnią Pańską” uważano za pierwszy i główny obowiązek wychowania. Ten obowiązek zaś spełniały nie tylko matki, ale także i ojcowie, którzy dorastających synów brali pod swoją wyłączną opiekę i w służbie Bożej pilnie ich ćwiczyli. Nie dziw więc, że z takich synów wyrastali później tacy bohaterowie jak Sobiescy, a zwłaszcza Jan, chluba Polski i całego chrześcijaństwa.
Toteż na takich głównie ludziach jak Sobieski, który w domowym ognisku wyrósł na bohatera, opierała się Polska, jak to powszechnie orzekli nasi dziejopisarze, choć inni przyznają tę zasługę raczej rodzinie. Wszystko to bowiem czego Polsce zabrakło do społecznego ładu w jej państwowym ustroju było zawsze uzupełniane przez cnoty życia rodzinnego. Polska rodzina bowiem spełniała w swym posłannictwie jeszcze jedno dzieło, właściwe osobie Ducha Świętego,
to znaczy że świętością swego ogniska szerzyła zbawienny wpływ na kształtowanie społecznych obyczajów.
Matka Boża, sama nad miarę z powodu swego Syna szczęśliwa, chciała też innym swego szczęścia użyczyć i gdy Jezus rozpoczynał swoje nauczycielskie działanie, poprowadziła Go do Kany Galilejskiej na gody weselne. „Cokolwiek wam powie, czyńcie”, zapowiedziała zaraz na wstępie wszystkim. Pragnęła bowiem, aby powstające właśnie w Kanie nowe ognisko rodzinne napełniła łaska Jezusa. Widać jednak wielką doniosłość przypisywał tej sprawie także sam Jezus skoro w kołach rodzinnych później tak często bywał i strumienie swej łaski tak hojnie w nich rozlewał, jak to widać na przykładzie rodziny Łazarza w Betanii. Wiedział bowiem Jezus, że szczęśliwe społeczeństwa tam tylko istnieć mogą, gdzie się zachowa świętość domowych ognisk.
Rozumiała to dobrze Polska i sprawy tej pilnie strzegła. Wielką bowiem część tych obowiązków, które spełniać powinno państwo przez swe władze i ustawy, w Polsce scedowano na rodzinę. Najsurowszy jednak sędzia naszej przeszłości przyznać to musi, że rodzina polska dzielnie spełniała ten obowiązek i kiedy się wszystko rozpadało i waliło w czasach saskich czy pod ciosami państw zaborczych, to ona jedna – rodzina polska, strzegąc niewzruszenie swej godności, była zawsze ostoją społecznego ładu. Żaden nikczemnik, choćby nie wiadomo jak wysokie zajmował w kraju stanowisko, z żadną zacną rodziną nigdy się nie spowinowacił, bo poczucie godności nie dało mu nigdy ręki córki, ani też nie pozwoliło na ożenek synowi w jego domu. Mógł niejeden szlabierz zasiadać nawet na trybunalskim krześle, ale poczesnego miejsca w uczciwej rodzinie nie znalazł nigdy. A taki sąd, o kimś wydany przez zacną rodzinę, więcej w całym kraju znaczył niż wyrok potępienia najwyższej władzy.
W 1908 r. mówił papież Pius X do polskich pielgrzymów: „Błogosławieństwo moje niech zstąpi na rodziny wasze, by w nich królował pokój; na rodziców, by obowiązki swoje ściśle wypełniali; na dzieci, by rodzicom czci i posłuszeństwa dochowały”. Tak mówił ten, który spełniając Chrystusowe zastępstwo na ziemi, chciał „wszystko odnowić w Chrystusie”. Pójdźmy za tym wskazaniem dziś zwłaszcza, gdy tej „odnowy życia” we wszystkim potrzebujemy i szukamy. Niechaj się oczyszczą u nas te źródła narodowego życia, które zamącił duch czasu sprzeciwiający się: twórczemu dziełu Boga Ojca, głosząc pogańskie hasło: „mniej dzieci”; dziełu Boga Syna przez niedbalstwo o religijne wychowanie i dziełu Boga Ducha Świętego przez zatratę świętości domowego ogniska. Niechaj te ogniska pod opieką naszej Królowej Niebieskiej będą znowu płodnymi rodzicielkami życia, pobożnymi szkołami wychowania i świętymi ogniskami cnoty na doczesny i wieczny pożytek. Amen.
(styl nieco uwspółcześniono)
(opr. na podstawie: Nauki majowe o Królowej Korony Polskiej z książki Królestwo Marji [napisanej] przez x. Władysława Staicha, wybrał i skrócił x. Bronisław Obuchowicz, Kraków 1927, s. 105-113)