Ave Maria! Podczas tych 8 dni modlitw i próśb o spoczynek dusz wiernych zmarłych i wybawienie dusz czyśćcowych, proponujemy nową serię kart, którymi można dzielić się z bliźnimi. Temat serii to “Piekło, Czyściec, Raj dla duszy nieśmiertelnej?” Podamy definicje tych trzech słów i krótki opis tych miejsc, aby dusze wspomagane łaską mogły być zmotywowane do zmiany swojego życia i osiągnięcia Życia Wiecznego przez Niepokalaną.
In Corde Mariæ!
#militiaimmaculatae #apostolat #mi #pracowniamaryi #militiaimmaculataepl #misja #życiepośmierci #listopad2023 #zmarli #piekło #czyściec #niebo
Każdego dnia, z każdą kartą, dodajemy prawdziwe historie zaczerpnięte z książki bpa de Ségura o piekle.
Piekło w Nowym Testamencie
Ewangelia wg św. Mateusza rozdział 5, wersy 21-22 i 29-30; rozdział 8, w. 11-12; rozdział 10, w. 28; rozdział 25, w. 30-41 i 46
„Słyszeliście, iż rzeczono jest starym: Nie będziesz zabijał, a ktoby zabił, będzie winien sądu. A Ja wam powiadam, iż każdy, który się gniewa na brata swego, będzie winien sądu. A ktoby rzekł bratu swemu: Raka, będzie winien rady. A ktoby rzekł: Głupcze, będzie winien ognia piekielnego.”
(Zwrot „głupcze” uważano wówczas za haniebną krzywdę, gdy był wypowiadany z pogardą, złośliwością lub gniewem, i dlatego jest tutaj tak surowo potępiany. Wyrażenie „będzie winien ognia piekielnego” zgodnie z greką tłumaczone dosłownie: „zasłuży na strącenie do Gehenny ognia”. Tych słów użył nasz Zbawiciel, aby wyrazić ogień i kary piekielne.)
„Jeźli tedy prawe oko twoje gorszy cię, wyrwij je, a zarzuć od siebie; albowiem pożyteczniej jest tobie, aby zginął jeden z członków twoich, niźli miałoby być wrzucone wszystko ciało twoje do piekła. A jeźli cię prawa ręka twoja gorszy, odetnij ją i zarzuć od siebie; albowiem pożyteczniej jest tobie, aby zginął jeden z członków twoich, niźliby miało iść wszystko ciało twoje do piekła.”
„A powiem wam, że wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu i zasiądą z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w Królestwie Niebieskim. Synowie zaś królestwa wyrzuceni będą do ciemności zewnętrznych: tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.”
„A nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, duszy zaś zabić nie mogą. Raczej bójcie się tego, który może i duszę, i ciało zatracić w piekle.”
„A niepożytecznego sługę wrzućcie do ciemności zewnętrznej. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.
A gdy przyjdzie Syn Człowieczy w majestacie swoim i wszyscy Aniołowie z nim, wtedy zasiądzie na stolicy majestatu swego. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, i odłączy jedne od drugich, jako pasterz odłącza owce od kozłów. I postawi owce po prawicy swojej, a kozły po lewicy. Wtedy rzecze król tym, którzy będą po prawicy jego: ‹‹Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, i posiądźcie Królestwo zgotowane wam od założenia świata. Albowiem łaknąłem, a nakarmiliście mię; pragnąłem, a daliście mi pić; gościem byłem, a przyjęliście mnie, nagim, a przyodzialiście mię, chorym, a nawiedziliście mię, więźniem, a przyszliście do mnie››.
Wtedy sprawiedliwi odpowiedzą mu mówiąc: ‹‹Panie , kiedyśmy cię widzieli łaknącym, a nakarmiliśmy cię; pragnącym, a daliśmy ci pić? Kiedyż to widzieliśmy cię gościem, a przyjęliśmy cię, albo nagim i przyodzialiśmy ciebie? Kiedyśmy cię widzieli chorym albo więźniem, a nawiedziliśmy ciebie?›› A odpowiadając król rzecze im: ‹‹Zaprawdę powiadam wam, coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnieście uczynili››.
Wtedy rzecze i tym, którzy będą po lewicy: ‹‹Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, który zgotowany jest diabłu i aniołom jego››. (…) I pójdą ci na mękę wieczną, a sprawiedliwi do żywota wiecznego.”
Ewangelia wg św. Marka 9, 42-48
„A jeźliby ręka twa gorszyła cię, odetnij ją: lepiej jest tobie wniść do żywota ułomnym, niż mając obie ręce, iść do piekła w ogień nieugaszony, gdzie robak ich nie umiera, a ogień nie gaśnie. A jeźli cię noga twoja gorszy, utnij ją: lepiej jest tobie wniść chromym do żywota wiecznego, niż mając obie nodze, być wrzuconym do piekła ognia nieugaszonego, gdzie robak ich nie umiera, a ogień nie gaśnie. A jeźli cię oko twe gorszy, wyłup je: lepiej jest tobie wniść jednookim do królestwa Bożego, niźli mając obie oczy, wrzuconym być do piekła ognistego, gdzie robak nie umiera, a ogień nie gaśnie. Albowiem każdy ogniem będzie posolon, a każda ofiara będzie solą osolona.”
Ewangelia wg św. Łukasza 12,5 oraz 13, 24-28
„Ale wskażę wam, kogo się lękać macie: lękajcie się Tego, który po śmierci ma moc wrzucić do piekła. Zaiste, mówię wam, Tego się lękajcie.”
„Usiłujcie, abyście weszli przez ciasną furtkę; bo powiadam wam, że ich wiele będą chcieli wniść, a nie będą mogli. A gdy wnidzie gospodarz i zamknie drzwi, poczniecie stać na dworze i kołatać we drzwi, mówiąc: Panie, otwórz nam! A odpowiadając, rzecze wam: Nie znam was, skądeście. Tedy poczniecie mówić: Jadalichmy przed tobą i pijali, i uczyłeś na ulicach naszych. I rzecze wam: Nie znam was, skądeście. Odstąpcie ode mnie wszyscy czyniciele nieprawości. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama i Izaaka i Jakuba i wszystkie proroki w królestwie Bożym, a was precz wyrzuconych.”
Co by było, gdyby potępieni powrócili na ziemię, aby opowiedzieć nam, jak wygląda piekło?
Pewnego razu Pan nasz przechodził przez Jerozolimę nieopodal domu, którego fundamenty istnieją do dziś, a który należał do młodego Faryzeusza o imieniu Nicencjusz. Człowiek ten zmarł jakiś czas temu, a Jezus skorzystał z okazji, aby pouczyć uczniów i tłum, który za Nim podążał.
„Był człowiek pewien bogaty, który przyodziewał się w purpurę i bisior i codziennie ucztował wystawnie. I był żebrak pewien, imieniem Łazarz, który leżał u bramy jego, pokryty wrzodami. A pragnął nasycić się odrobinami, które spadały ze stołu bogacza, a nikt mu nie dawał; tylko psy przychodziły i lizały wrzody jego.
I stało się, że umarł żebrak i Aniołowie ponieśli go na łono Abrahama. Umarł też i bogacz i pogrzebany był w piekle. A cierpiąc męki, podniósł oczy swoje i ujrzał w oddali Abrahama i Łazarza na łonie jego. A wołając, rzekł: ‹‹Ojcze Abrahamie, zmiłuj się nade mną i poślij Łazarza, aby umoczył w wodzie koniec palca swego i zwilżył język mój, bo cierpię męki w tym płomieniu››. I rzekł mu Abraham: : ‹‹Synu, wspomnij, żeś za życia swego otrzymał dobro, podobnie jak Łazarz zło. Teraz on doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A oprócz tego wszystkiego między nami a wami otchłań wielka utwierdzona jest, aby ci, którzy by chcieli stąd przejść do was, nie mogli, ani też stamtąd tutaj się przeprawić››. I rzekł: ‹‹Proszę cię tedy, ojcze, abyś wysłał go do domu ojca mego, mam bowiem pięciu braci, aby ich przestrzegł, żeby i oni nie dostali się na to miejsce mąk››. I rzekł mu Abraham: ‹‹Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają››. A on rzekł: ‹‹Nie, ojcze Abrahamie, ale gdyby kto z umarłych poszedł do nich, będą pokutę czynili››. I rzekł mu: ‹‹Jeżeli nie słuchają Mojżesza i Proroków, nawet choćby kto z martwych powstał, nie uwierzą››.”
(Ta grobowa przypowieść Syna Bożego jest oczekiwaną odpowiedzią na iluzje tych, którzy, aby uwierzyć w piekło i nawrócić się, domagają się zmartwychwstań i cudów. Gdyby wokół nich obfitowały cuda wszelkiej natury, nadal by nie uwierzyli.)
Prawdziwa historia opowiedziana przez francuskiego księdza L. G. de Segura
Wydarzyło się to w 1837 roku. Dwóch młodych podporuczników, którzy niedawno opuścili szkołę wojskową w Saint-Cyr,
zwiedzając zabytki i osobliwości Paryża, wstąpiło do kościoła
Wniebowzięcia Matki Boskiej, niedaleko Tuileries , i zaczęło oglądać obrazy, rzeźby i inne dzieła sztuki w tej pięknej świątyni. O tym jednak, by się pomodlić, nawet przez myśl im nie przeszło. W pobliżu jednego z konfesjonałów spostrzegli młodego kapłana w komży, modlącego się przed Najświętszym Sakramentem.
— Spójrz tylko na tego księdza — powiedział jeden z podporuczników do drugiego — wygląda, jakby na kogoś czekał.
— Może na ciebie? — odpowiedział tamten z uśmiechem.
— Na mnie? A po cóżby?
— Kto wie? Może po to, aby cię wyspowiadać.
— Wyspowiadać? Dlaczego nie? Chcesz się założyć, że pójdę?
— Co? Ty? Ty byś miał się wyspowiadać? — i parsknął śmiechem, wzruszając ramionami.
— O co zakład? — odparł jego towarzysz szyderczo i stanowczo.
— Załóżmy się o dobry obiad z butelką szampana.
— Zgoda, na obiad i szampana. Ale i tak nie wierzę, żebyś wszedł do tej skrzynki. (We Francji oraz innych krajach konfesjonały nie są — tak jak u nas — otwarte, lecz podobne do skrzynki lub szafy, tak, że ani spowiednika ani penitenta nie widać.)
Zaledwie skończył mówić, a już jego towarzysz podszedł do księdza i szepnął mu słówko do ucha. Ksiądz podniósł się natychmiast i wszedł do konfesjonału, a udający penitenta, spojrzawszy triumfującym wzrokiem na swego towarzysza przyklęknął, jak gdyby rzeczywiście chciał się wyspowiadać.
— Co też mu przyszło do głowy! — mruknął tamten i usiadł, czekając, co z tego wszystkiego wyniknie.
Czekał pięć minut, dziesięć, kwadrans. „Cóż on tam robi? — myślał zaciekawiony i już trochę zniecierpliwiony. — O czym przez tyle czasu miałby mówić?” Nareszcie konfesjonał się otworzył, ksiądz wyszedł z twarzą ożywioną i poważną i pożegnawszy młodego żołnierza, wszedł do zakrystii. Podporucznik podniósł się także, i głaszcząc sobie bródkę z miną trochę zaambarasowaną, dał znak przyjacielowi, by za nim wyszedł z kościoła.
— Cóż ci się stało? — rzekł tamten. — Czy wiesz, że blisko dwadzieścia minut siedziałeś z tym księdzem w konfesjonale? Daję słowo, iż już zacząłem myśleć, że się naprawdę spowiadałeś. Wygrałeś jednak obiad. Czy chcesz go mieć jeszcze dziś wieczorem?
— Nie — odrzekł tamten, w złym humorze — dziś nie chcę. Zobaczymy się kiedy indziej. Jestem teraz zajęty, muszę cię pożegnać. I uścisnąwszy rękę towarzysza, pośpiesznie się oddalił z miną bardzo skwaszoną.
I cóż takiego zaszło między owym podporucznikiem a spowiednikiem?
Oto ksiądz, zaledwie otworzył kratkę konfesjonału, domyślił się z tonu, jakim odezwał się wojskowy, że nie o spowiedź tu idzie, ale o jakiś żart niesmaczny.
Podporucznik posunął swoje zuchwalstwo do tego stopnia, że po krótkiej rozmowie odezwał się:
— Co tam religia! Co tam spowiedź! Ja sobie drwię z tego wszystkiego!
— Wiesz co, mój panie — łagodnie przerwał mu ksiądz — widzę, że nie myślisz tutaj o spowiedzi. Dajmy więc pokój, a jeśli pozwolisz, to sobie trochę pogawędzimy. Ja bardzo lubię wojskowych, a ty w dodatku wyglądasz na dobrego i miłego chłopca. Jaki stopień masz teraz w wojsku?
Podporucznik spostrzegł się teraz, iż popełnił głupstwo. Zadowolony, że znalazł sposób na wydobycie się z matni, odpowiedział grzecznie:
— Jestem podporucznikiem. Wyszedłem właśnie z Saint-Cyr.
— Podporucznikiem? A czy długo nim pozostaniesz?
— Tego dokładnie nie wiem: ze dwa, trzy, może cztery lata.
— A potem?
— Potem? Będę awansował na porucznika.
— A potem?
— Potem? . . . zostanę kapitanem.
— Kapitanem? W jakim wieku można zostać kapitanem?
— Jeśli mi pójdzie gładko — odrzekł z uśmiechem podporucznik — to mogę w dwudziestym ósmym lub dwudziestym dziewiątym roku życia zostać kapitanem.
— A potem?
— O! Potem to idzie z wolna, na kapitaństwie trzeba się długo wysługiwać. Następnie awansuję na majora, potem na podpułkownika, wreszcie na pułkownika.
— Więc, jak widzę, w czterdziestym lub czterdziestym drugim roku życia dojdziesz pan już do pułkownika. A potem co?
— Potem? …zostanę generałem brygady, później zaś generałem dywizji. A potem pozostaje już tylko buława marszałkowska. Ale moje ambicje tak daleko nie sięgają.
— Niech i tak będzie, ale czy nie zamierza pan się ożenić?
— Naturalnie, jak tylko zostanę wyższym oficerem.
— No dobrze, więc ożeniwszy się będzie pan wyższym oficerem, generałem brygady, dywizji, a kto wie, może nawet i marszałkiem Francji. Ale co potem, mój panie? — dodał z powagą ksiądz. — Co potem?
— Potem? — odrzekł wojskowy nieco zakłopotany — doprawdy, nie wiem, co będzie potem.
— Dziwna rzecz — odrzekł na to ksiądz głosem coraz surowszym — dziwna rzecz, że wiesz wszystko, co zdarzy się do tej pory, a nie wiesz, co będzie potem. A ja wiem i zaraz ci powiem. Potem, mój panie, umrzesz, a po śmierci staniesz przed Panem Bogiem i będziesz osądzony. A jeżeli nie zaniechasz życia, jakie teraz prowadzisz, będziesz potępiony, będziesz gorzał w piekle na wieki. Oto co będzie potem.
Nasz rycerz, znudzony i przerażony takim końcem, miał ochotę wymknąć się.
— Jeszcze chwileczkę, mój panie! — zawołał ksiądz. — Mam jeszcze jedno słówko do powiedzenia. Jesteś człowiekiem honorowym, nieprawdaż? Ja także mam honor. Tyś mi ciężko ubliżył i winieneś mi zadośćuczynienie. Żądam go tedy w imię honoru. Zadośćuczynienie będzie bardzo proste. Dasz mi tylko słowo, że przez tydzień, co wieczór, nim się położysz, uklękniesz i głośno powiesz te słowa: „Przyjdzie czas, że umrę, ale to dla mnie nic. Po
śmierci pójdę na sąd, ale to dla mnie nic. Po osądzeniu będę potępiony, ale to dla mnie nic. Pójdę do piekła w ogień wieczny, ale to dla mnie nic.” Oto wszystko, musisz mi dać słowo honoru, że tego dopełnisz.
Żołnierz, zmęczony tym obrotem sprawy, chcąc bądź co bądź wyjść z tego trudnego położenia, złożył żądaną obietnicę, po czym ksiądz z dobrocią go pożegnał, mówiąc:
— Nie mam potrzeby cię zapewniać, mój drogi, że to, co uczyniłeś, z całego serca ci wybaczam. Jeślibyś kiedy mnie potrzebował, zawsze zastaniesz mnie na tym samym miejscu gotowego, by ci służyć. Proszę tylko, abyś nie zapomniał o danym słowie.
Po czym rozeszli się.
Nasz porucznik tego dnia sam spożywał obiad. Był wyraźnie nieswój. Wieczorem zaś, gdy szykował się na spoczynek, zawahał się nieco, ale danego słowa trzeba było dotrzymać, więc zaczął: „Umrę… pójdę na sąd… pójdę może do piekła…” — ale nie miał odwagi dodać: „ Ale to dla mnie nic”.
I minęło tak kilka dni. Jego pokuta nieustannie mu się przypominała i jakby w uszach dudniła. W gruncie rzeczy, był on, jak prawie wszyscy jego rówieśnicy bardziej zbałamucony i odurzony złem, niż zły. I nie upłynął nawet tydzień, jak powrócił, tym razem sam, do kościoła Wniebowzięcia, wyspowiadał się na dobre i wyszedł z konfesjonału ze łzami w oczach i sercem przepełnionym radością. I od tego czasu — jak mnie zapewniano — pozostał dobrym i gorliwym chrześcijaninem.
A cóż innego, jeśli nie przerażający obraz piekła — obok łaski Bożej — mogło być źródłem tej przemiany. To, co piekło sprawiło w umyśle młodego wojskowego, czemuż nie miałoby dokonać i w twoim, miły czytelniku? Trzeba się tylko dobrze nad tym zastanowić. Trzeba zastanowić się nad piekłem, bo jest to sprawa bardzo osobista, i przyznać trzeba straszliwie przerażająca, sama narzucająca się każdemu z nas.
Y a-t-il des gens en enfer ?
Coré, Dathan et Abiron
Ainsi, au seizième chapitre du livre des Nombres, nous voyons les trois lévites, Coré, Dathan, et Abiron, qui avaient blasphémé DIEU et s’étaient révoltés contre Moïse, « engloutis vivants en enfer » et le texte répète : « Et ils descendirent vivants en enfer ; descenderuntque vivi in infernum ; et le feu, ignis que le Seigneur en fit sortir, dévora deux cent cinquante autres rebelles. » Or, Moïse écrivait cela plus de seize cents ans avant la naissance de Notre-Seigneur, c’est-à-dire il y a près de trois mille cinq cents ans.
Judas Iscariote
– Pour ce qui est du Fils de l’homme, il s’en va, selon ce qui a été écrit de lui ; mais malheur à l’homme par qui le Fils de l’homme sera trahi. Il aurait mieux valu pour cet homme de n’être jamais né.
Commentaire de l’abbé François Fillion :
Mais malheur. Menace d’un malheur éternel ; terrible inscription gravée par Jésus-Christ lui-même sur la tombe de Judas. – Il aurait mieux valu… En effet, dit S. Jérôme, « mieux vaut le néant que les tourments éternels de l’enfer ! ». Et pourtant, Dieu a créé Judas ! Jésus en a fait son Apôtre, prévoyant bien qu’il le trahirait ! Grand mystère théologique.
- Mais « Dieu juge le présent, et non pas le futur ;
- il ne condamne pas selon sa pré-science, s’il reconnaît quelqu’un qui lui déplaira plus tard ;
- mais sa bonté et sa clémence sont si grandes, qu’il choisit celui qui le servira bien pendant un temps, sachant cependant qu’ensuite il deviendra méchant.
- Il lui donne ainsi la possibilité de se convertir et de faire pénitence ». Extrait du commentaire de l’Evangile de St Matthieu (chap 26, 24) de l’Abbé Fillion.
Le Docteur Raymond Diocrès
Le docteur Raymond Diocrès Dans la vie de saint Bruno, fondateur des Chartreux, on trouve un fait étudié à fond par les très-doctes Bollandistes, et qui présente à la critique la plus sérieuse tous les caractères historiques de l’authenticité ; un fait arrivé à Paris, en plein jour, en présence de plusieurs milliers de témoins, dont les détails ont été recueillis par des contemporains, et enfin qui a donné naissance à un grand Ordre religieux. Un célèbre docteur de l’Université de Paris, nommé Raymond Diocrès, venait de mourir, emportant l’admiration universelle et les regrets de tous ses élèves.
C’était en l’année 1082. Un des plus savants docteurs du temps, connu dans toute l’Europe par sa science, ses talents et ses vertus, et nommé Bruno, était alors à Paris avec quatre compagnons, et se fit un devoir d’assister aux obsèques de l’illustre défunt. On avait déposé le corps dans la grande salle de la chancellerie, proche de l’église de Notre-Dame, et une foule immense entourait le lit de parade où, selon l’usage du temps, le mort était exposé, couvert d’un simple voile.
Au moment où l’on vint à lire une des leçons de l’Office des morts qui commence ainsi : « Réponds-moi. Combien grandes et nombreuses sont tes iniquités », une voix sépulcrale sortit de dessous le voile funèbre, et toute l’assistance entendit ces paroles : « Par un juste jugement de DIEU, j’ai été accusé ». On se précipite ; on lève le drap mortuaire : le pauvre mort était là, immobile, glacé, parfaitement mort. La cérémonie, un instant interrompue, fut bientôt reprise ; tous les assistants étaient dans la stupeur et pénétrés de crainte. On reprend donc l’Office ; on arrive à la susdite leçon « Réponds-moi. » Cette fois, à la vue de tout le monde, le mort se soulève, et d’une voix plus forte, plus accentuée encore, il dit ; « Par un juste jugement de Dieu, j’ai été jugé », et il retombe. La terreur de l’auditoire est à son comble. Des médecins constatent de nouveau la mort. Le cadavre était froid, rigide. On n’eut pas le courage de continuer, et l’Office fut remis au lendemain.
Les autorités ecclésiastiques ne savaient que résoudre. Les uns disaient : « C’est un réprouvé ; il est indigne des prières de l’Église ».
D’autres disaient : « Non, tout cela est sans doute fort effrayant ; mais enfin, tous tant que nous sommes, ne serons-nous pas accusés d’abord, puis jugés par un juste jugement de DIEU ? »
L’Évêque fut de cet avis, et, le lendemain, le service funèbre recommença à la même heure. Bruno et ses compagnons étaient là comme la veille. Toute l’Université, tout Paris était accouru à Notre-Dame. L’Office recommence donc. A la même leçon : « Réponds-moi », le corps du docteur Raymond se dresse sur son séant, et avec un accent indescriptible qui glace d’épouvante tous les assistants, il s’écrie : « Par un juste jugement de DIEU, j’ai été condamné », et retombe immobile. Cette fois il n’y avait plus à douter. Le terrible prodige constaté jusqu’à l’évidence n’était pas même discutable. Par ordre de l’Évêque et du Chapitre, on dépouille, séance tenante, le cadavre des insignes de ses dignités, et on l’emporte à la voirie de Montfaucon. Au sortir de la grande salle de la chancellerie, Bruno, âgé alors d’environ quarante-cinq ans, se décida irrévocablement à quitter le monde, et alla chercher, avec ses compagnons, dans les solitudes de la Grande-Chartreuse, près de Grenoble, une retraite où il pût faire plus sûrement son salut, et se préparer ainsi à loisir aux justes jugements de DIEU. Certes, voilà un réprouvé qui « revenait de l’enfer », non pour en sortir, mais pour en être le plus irrécusable des témoins. » Extrait de la vie de Saint Bruno (1030-1101)
Un jeune homme de 16-17 ans et le respect humain
Un jeune homme de bonne famille qui, à seize ou dix-sept ans, avait eu le malheur de cacher un péché mortel en confession et de communier en cet état, avait remis de semaine en semaine, de mois en mois, l’aveu si pénible de ses sacrilèges, continuant, du reste, ses confessions et ses communions, par un misérable respect humain. Bourrelé de remords, il cherchait à s’étourdir en faisant de grandes pénitences, si bien qu’il passait pour un saint.
N’y tenant plus, il entra dans un monastère. « Là, du moins, se disait-il, je dirai tout, et j’expierai sérieusement mes affreux péchés ». Pour son malheur, il fut accueilli comme un petit saint par les Supérieurs qui le connaissaient de réputation, et sa honte reprit encore le dessus. Il remit ses aveux à plus tard ; il redoubla ses pénitences, et un an, deux ans, trois ans se passèrent dans ce déplorable état, il n’osait jamais révéler le poids horrible et honteux qui l’accablait.
Enfin, une maladie mortelle sembla lui en faciliter le moyen. « Pour le coup, se dit-il, je vais tout avouer. Je vais faire une confession générale, avant de mourir ». Mais l’amour propre dominant toujours le repentir, il entortilla si bien l’aveu de ses fautes, que le confesseur n’y put rien comprendre. Il avait un vague désir de revenir là-dessus le lendemain ; mais un accès de délire survint, et le malheureux mourut ainsi.
Dans la Communauté, où l’on ignorait l’affreuse réalité, on se disait : « Si celui-là n’est pas au ciel, qui de nous y pourra entrer ? » Et l’on faisait toucher à ses mains des croix, des chapelets, des médailles. Le corps fut porté avec une sorte de vénération dans l’église du monastère, et resta exposé dans le chœur jusqu’au lendemain matin où devaient se célébrer les funérailles.
Quelques instants avant l’heure fixée pour la cérémonie, un des Frères, envoyé pour sonner la cloche, aperçut tout à coup devant lui, près de l’autel, le défunt environné de chaînes qui semblaient rougies au feu, et quelque chose d’incandescent apparaissait dans toute sa personne. Epouvanté, le pauvre Frère était tombé à genoux, les yeux fixés sur l’effrayante apparition. Alors le réprouvé lui dit : « Ne prie point pour moi. Je suis en enfer pour toute l’éternité ». Et il raconta la lamentable histoire de sa mauvaise honte et de ses sacrilèges, après quoi il disparut, laissant dans l’église une odeur infecte, qui se répandit dans tout le monastère, comme pour attester la vérité de tout ce que le Frère venait de voir et d’entendre. Aussitôt avertis, les Supérieurs firent enlever le cadavre, le jugeant indigne de la sépulture ecclésiastique. » Extrait de la vie de Saint Antonin, archevêque de Florence
Femme de mauvaise vie
Un jour que saint François de Girolamo prêchait sur une place de Naples, quelques femmes de mauvaise vie, que l’une d’entre elles, nommée Catherine, avait réunies, s’efforçaient de troubler le sermon par leurs chants et leurs bruyantes exclamations, pour forcer le Père à se retirer ; mais il n’en continua pas moins son discours, sans paraître s’apercevoir de leurs insolences. Quelques temps après, il revint prêcher sur la même place. Voyant la porte de Catherine fermée et toute la maison, ordinairement si bruyante, dans un profond silence :
« Eh bien ! dit le Saint, qu’est-il donc arrivé à Catherine ?
– Est-ce que le Père ne sait pas ? Hier soir la malheureuse est morte, sans pouvoir prononcer une parole.
– Catherine est morte ? reprend le Saint ; elle est morte subitement ? Entrons et voyons ».
On ouvre la porte ; le Saint monte l’escalier et entre, suivi de la foule, dans la salle où le cadavre était étendu à terre, sur un drap, avec quatre cierges, suivant l’usage du du pays. Il le regarde quelque temps avec des yeux épouvantés ; puis il dit d’une voix solennelle : « Catherine, où êtes-vous maintenant ? » Le cadavre reste muet. Le Saint reprit encore : « Catherine, dites-moi, où êtes-vous maintenant ? Je vous commande de me dire où vous êtes. » Alors, au grand saisissement de tout le monde, les yeux du cadavre, s’ouvrirent, ses lèvres s’agitèrent convulsivement, et une voix caverneuse et profonde répondit : « Dans l’enfer ! je suis dans l’enfer ! » A ces mots, la foule des assistants s’enfuit épouvantée et le Saint redescendit avec eux, en répétant : « Dans l’enfer ! 0 DIEU terrible ! Dans l’enfer ! L’avez-vous entendue ? Dans l’enfer ! » L’impression de ce prodige fut si vive, que bon nombre de ceux qui en furent témoins n’osèrent point rentrer chez eux sans avoir été se confesser.
La vision des trois enfants de Fatima
A Fatima, le 13 juillet 1917, juste après la vision de l’enfer Notre-Dame dit : « Vous avez vu l’enfer où vont les âmes des pauvres pécheurs. POUR LES SAUVER, Dieu veut établir dans le monde la dévotion à mon Cœur Immaculé. »
Dans la prière qu’elle nous enseigna juste après : « Ô mon Jésus, pardonnez-nous. Préservez-nous du feu de l’enfer, conduisez au Ciel toutes les âmes, surtout celles qui ont le plus besoin de votre miséricorde. »
Le 19 août : « Priez, priez beaucoup et faites des sacrifices pour les pécheurs. Car beaucoup d’âmes vont en enfer parce qu’elles n’ont personne qui se sacrifie et prie pour elles. »